wtorek, 20 października 2015

… Dobry Motór!

Dżemdobry się z Państwem raz kolejny! Cieszę się, że ktoś tu jeszcze czyta i dziękuję gościom.

„Kup Pan Motór!” – mówili… „Dobry Motór!” – mówili…

Początek przygody był bardzo, bardzo przyjemny: nie ma to, jak zająć miejsce za sterami nowego nabytku, odpalić maszynerię i pomknąć w siną dal hojnie sypiąc z garści drzemiącym pod sidłem konikom. I było naprawdę pięknie, ale…

Yamaha XTZ 750 Super Tenere jest pierwszym z motocykli, którymi jeździłem, mającym tak dziecinnie prostą regulację zasięgu przednich reflektorów. Służące temu śruby zauważyć bardzo łatwo, zrozumieć ich działanie jeszcze prościej, ALE… Ponieważ nie wyjechaliśmy po motocykl skoro świt, to zanim pogrzebaliśmy w jego wnętrznościach (o mały włos, a skończyłbym ze stalowym, szprychowanym pierścionkiem z wieńcem gumowym o rozmiarze 140/80-17 na małym palcu prawej ręki) i ostatecznie dobiliśmy targu, zrobiło się cokolwiek za ciemno, by jechać bez świateł. A na krótkich Tenerka patrzyła w ziemię zaledwie trzy metry (no, może pięć…) przed przednie koło. No więc szybki zjazd na najbliższą stację benzynową i dawaj do regulacji – kręcę i kręcę, i im bardziej wypatruję efektów na kostce brukowej przed motocyklem, tym bardziej ich tam nie ma. Dobre ma światła, mówili… No cóż, aby podróż powrotna nie przypominała Podróży Wędrowca do Świtu, musiałem całą drogę pałować jak ten cham na światłach drogowych. Regulacja stoi na dębowo, więc światła mijania nadają się tylko do jazdy dziennej. Ale „długie” dawały radę, odwrotnie niż kiedyś w GSX-F 750 (to moto zasługuje na oddzielny wpis ode mnie, bo trochę nim naszej pięknej ojczystej ziemi zjeździłem). No więc, nie mając wielkiego wyboru, przejechałem aż do granic stolycy na światłach drogowych, które wyłączyłem dopiero, gdy ulice zaczęły oświetlać latarnie. Ignorując pretensje użytkowników drogi jadących z jej przeciwnego kierunku, którzy odpłacali mi dość często pięknym za nadobne.

Ale moto jechało równo, ładnie, żwawo, bez protestów. Prowadziło się bez żadnych problemów, fajnie trzymało założony tor jazdy. Z satysfakcją skonstatowałem, iż jest bardzo wygodne, a zawieszenie, mimo miękkości, nawet na szybko pokonywanych większych nierównościach (no pracują nad nawierzchnią DK7 za Łomiankami, pracują, ale jakoś tak… no nie idzie im i już… jak były uskoki, tak są, może tylko ciut mniejsze) nie dobija.

Ciekawą przywarą Super Tenery, jak również kilku innych modeli z tamtego okresu, jest kompletny brak możliwości kontroli poziomu paliwa w czasie jazdy. Jedyny sygnał, jaki kierowca dostaje o kończącym się paliwie, to konieczność przestawienia kraników paliwowych pod zbiornikiem w pozycję „rezerwa”, gdy moto zacznie się dławić. I jeszcze parędziesiąt kilometrów można do stacji przejechać. To jednak byłoby zbyt proste – w Super Tenerach zjawiskiem nagminnym są kraniki nieszczelne, z których paliwo trafia do pompy i dalej do gaźników bez względu na pozycję kurka. Więc jak moto zacznie się dławić podczas jazdy, może to oznaczać, że dojechać do stacji już nie ma na czym… Więc od razu na wyjeździe leję pod korek. To samo uczyniłem tuż przed dojechaniem do domu, dzięki czemu gdy wysiliłem swój umysł zmuszając go (mimo późnej pory) do skomplikowanej operacji matematycznej, dowiedziałem się, że w tej trasie Tenerka spaliła nieco ponad 6 litrów paliwa na „setkę”. Jest to wynik w granicach błędu statystycznego odbiegający od średniej krajowej – mniej więcej tyle, co przewiduje ustawa. Dobra wróżba dla silnika, znaczy zakatowany nie jest – pomyślałem.

Pierwsze zdjęcie Dobrego Motóra przed nowym garażem


Następnego dnia, mimo deszczowej pogody, miałem wybrać się do znajomych, by pomóc im w remoncie mieszkania. Pojechałem czym? No oczywiście, że nowym Dobrym Motórem. Dumny i blady chciałem się oczywiście nowym nabytkiem pochwalić. Tylko, że Motór już wcale nie był taki dobry – koniki pod siodłem, mimo że sypałem im z garści, ile wlazło, jakoś się ruszać nie chciały. No ale że mokro było, to im odpuściłem, bo po co ryzykować? Ale zacząłem się zastanawiać, cóż to za pomór nagły padł na nie w nocy? Kolejna przejażdżka miała miejsce kilka dni później – z tym samym efektem.
Tak zastanawiając się nad rodzajem i przyczynami pomoru sił pociągowych doszedłem do wniosku, że sam nie poradzę, a czytając Internety nabawię się wyłącznie palpitacji serca. Bo wedle niektórych opisów lekarstwem mógłby być wyłącznie przeszczep serducha… Zacząłem więc przeszukiwać Internety tylko po to, by znaleźć właściwego, godnego polecenia specjalistę. Niedaleko, bo nie miałem pewności, dokąd uda mi się dojechać.

I kilka dni później Dobry Motór znalazł się w rękach mojego imiennika z Otwocka, którego znający się na tych maszynach internauci polecili. Jego diagnoza okazała się nawet dość łaskawa: króćce ssące, zarówno te między airboxem a gaźnikami, jak i te dalej, do głowicy. Bo te, co były, to chyba Czesiek Hydraulik naprawiał używając do tego węża zawiniętego z cudzego ogródka. Czemu? Bo te króćce są gumowe, a kupić je można tylko w autoryzowanej sieci dealerskiej Yamahy – zamienników brak, a oryginały swoje kosztują. Więc któryś z poprzednich właścicieli wolał zapłacić Cześkowi, niż naprawić rzecz jak należy. Na szczęście opiekunowie nadzorcy rumaków ze stajni herbu Trzy Kamertony zrobili promocję – zniżka na części równa wiekowi motocykla. Więc mam u nich 26% rabatu (do końca roku), co nie zmienia faktu, że zapas portretów naszych monarchów skurczył się mocno. I na części czekałem niespełna tydzień, bo sprowadzane były na specjalne zamówienie.

Takie Czesiek Hydraulik wykombinowal króćce ssące
(bo Cytryn i Gumiak chyba w motórach nie robio...)

Po wymianie króćców Dobry Motór odzyskał dawny wigor. A że Paweł oczyścił także gaźniki, zrobił ich pełną regulację i synchronizację, to wigoru chyba nawet więcej, a serducho Tenerki, ku wielkiej mojej radości, pracuje jak szwajcarski zegarek. Pomiar kompresji także wypadł bardzo obiecująco, co dowodzi wcale niezłego stanu i dobrze wróży na przyszłość. Oczywiście, przy okazji rutynowo poszła wymiana oliwy wraz z filtrem.

To właśnie ze względu na te naprawy dość długo czekałem ze zgłoszeniem się na Warsaw Szuter Expedition – zanim podjąłem ostateczną decyzję, chciałem sprawdzić zarówno siebie, jak i Dobry Motór. Ostatecznie imprezę ukończyłem, bardzo zadowolony. Kto jeszcze nie czytał relacji – zapraszam: [relacja z WSE vol. 3].

Dobry Motór jest w moich rękach od niewiele ponad miesiąca, został usprawniony i chodzi jak szwajcarski zegarek. I cieszy mnie to niezmiernie. Nie mniej jednak na zbliżające się długie zimowe wieczory pozostaje do zrobienia kilka rzeczy, które uprzyjemnią start w sezon kolejny:
Rzeczy niezbędne:
  • Rozprawienie się z regulacją zasięgu świateł
  • Wymiana oleju w lagach
  • Wymiana przewodów paliwowych (bo też gumowe, a czas nie obszedł się z nimi łaskawie, więc po zimie może być kłopocik),
  • Uszczelnienie kraników paliwowych (no jakiś wskaźnik poziomu paliwa musi być…)
  • Wymiana kierownicy (bo obecna przez poprzedniego właściciela pogięta)

Rzeczy pożądane, czyli lista życzeń:
  • Wymiana jednej z lamp (aby na światłach mijania także świeciły obie)
  • Wymiana opon (jeśli nie zrobię tego do wiosny, to najdalej w połowie sezonu, bo dalej nie pojadą)
  • Montaż dodatkowego oświetlenia na gmolach (baaardzo lubię do nocnej jazdy; baaaardzo)
  • Instalacja centralnej stopki (tej rumuńskiej – ponoć jedyna słuszna: mocna, stabilna, nie wisi za nisko pod brzuchem)
  • Instalacja grzanych manetek
  • Dorzucenie ciężarków na kierownicę (ponoć świetnie wytłumiają drgania, które pojawiają się w średnim zakresie obrotów)
  • Wymiana lusterek (bo okrągłe mnie denerwują, na okrągło)

A tak poza tym, to mam nadzieję, że jeszcze wróci cieplejsza i sucha jesień, bo Dobry Motór jest za dobry, żeby już układać go do snu zimowego. Ale mnie pogoda już do jazdy nie zachęca, zwłaszcza dalszej. Brak mi odpowiedniego stroju. I właśnie o strojach kilka własnych przemyśleń zamierzam w kolejnym wpisie zamieścić. Do następnego!

2 komentarze:

  1. A słowo o wspaniałej, akcesoryjnej kanapie i konieczności regulacji zadniego (?) hamowania?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednym słowem kanapy opisać mi nie przystoi - nie nadawało by się do druku. Ale przyznać trzeba, że kanapa więcej niż zacna! A tylny hebelek do listy "musi być zrobione przed wiosną" dopisuję - ot, nie od dziś wiadomo, że skleroza to siostra moja rodzona...

    OdpowiedzUsuń