poniedziałek, 28 września 2015

Kup Pan Motór…



Dżemdobry ja się z Państwem po raz pierwszy. W tym miejscu i w tej roli.

Wraz z początkiem września roku bieżącego, jak to się mówi cytując klasyka, nadejszla wiekopomna chwiła… i z dnia na dzień stałem się szczęśliwym posiadaczem upragnionych dwóch kółek. Czekałem na ten moment, bagatela, 15 lat, albo nawet i dłużej.

Pierwsza myśl o poruszaniu się na „poważnych” dwóch kółkach zaczęła się tlić w mojej głowie gdzieś w ostatnich latach obowiązkowego, wymuszanego przez ustawodawcę, procesu (czy na pewno?) edukacyjnego, czyli jakiś rok przed maturą. Od tego czasu przez kolejną dekadę myśl ta, mimo całkowitej jałowości gleby i wszelkich innych przeciwności losu oraz kompletnego braku nawozu w postaci jakiegokolwiek znajomego aktywnie uprawiającego ten sposób lokomocji, jednak przetrwała – w 2011 roku zdecydowałem się, ukończyłem kurs oraz zdałem egzamin państwowy, a następnie otrzymałem „licencję na zabijanie” – jak twierdzą niektórzy przeciwnicy tej formy przemieszczania się (a mam takich również w bliskiej rodzinie).

Od tamtej pory rozpoczęły się trwające 5 sezonów poszukiwania takiego pojazdu, który będzie dostatecznie dobrze spełniał moje założenia i który jednocześnie będę w stanie dla siebie pozyskać. Założenia trochę zmieniały się z czasem i nawiniętymi kilometrami (bo było czym w ciągu tych pięciu sezonów pojeździć, ale zostawmy sobie wspomnienia na długie zimowe wieczory) i przemyśleniami, ale jedno od samego początku pozostało niezmienne: moto musi nadawać się do dalekich podróży w dwie osoby, czyli bez problemu musi się dać je objuczyć trzema kuframi, a pewnie także czymś jeszcze.

W pierwszych moich przemyśleniach prym wiodły maszyny będące przedstawicielami klasy turystycznych enduro, potem sportowe turystyki i wariant pomiędzy tymi klasami pośredni, aż w końcu historia moich przemyśleń zatoczyła krąg i wróciłem w swoich rozważaniach do tej pierwszej klasy, a konkretnie do modelu, który zacząłem brać poważnie pod uwagę dopiero na jakiś miesiąc przed zakupem.

Tak więc, uwaga, oto przedstawiam wszystkim: moja XTZ 750 Super Tenere.




Pozyskanie, wreszcie, po tylu latach, własnego motóra, jest dla mnie wydarzeniem na tyle istotnym, by pochwalić się nim przed światem. A że mam również kilka dawniejszych tematów, którymi chciałbym się ze światem (a przynajmniej z jego częścią, która zechce tu dotrzeć) podzielić oraz dużą nadzieję na kolejne powody do pochwalenia się w przyszłości – pojawienie się w moim życiorysie i garażu XTZ-y pociągnęło za sobą jeszcze jedną zmianę: decyzję o założeniu bloga…

Tak więc… ciąg dalszy nastąpi...