Dżemdobry ja się z Państwem po raz pierwszy. W tym miejscu i
w tej roli.
Wraz z początkiem września roku bieżącego, jak to się mówi
cytując klasyka, nadejszla wiekopomna chwiła… i z dnia na dzień stałem się
szczęśliwym posiadaczem upragnionych dwóch kółek. Czekałem na ten moment,
bagatela, 15 lat, albo nawet i dłużej.
Pierwsza myśl o poruszaniu się na „poważnych” dwóch kółkach
zaczęła się tlić w mojej głowie gdzieś w ostatnich latach obowiązkowego,
wymuszanego przez ustawodawcę, procesu (czy na pewno?) edukacyjnego, czyli
jakiś rok przed maturą. Od tego czasu przez kolejną dekadę myśl ta, mimo
całkowitej jałowości gleby i wszelkich innych przeciwności losu oraz
kompletnego braku nawozu w postaci jakiegokolwiek znajomego aktywnie uprawiającego
ten sposób lokomocji, jednak przetrwała – w 2011 roku zdecydowałem się,
ukończyłem kurs oraz zdałem egzamin państwowy, a następnie otrzymałem „licencję
na zabijanie” – jak twierdzą niektórzy przeciwnicy tej formy przemieszczania
się (a mam takich również w bliskiej rodzinie).
Od tamtej pory rozpoczęły się trwające 5 sezonów
poszukiwania takiego pojazdu, który będzie dostatecznie dobrze spełniał moje
założenia i który jednocześnie będę w stanie dla siebie pozyskać. Założenia
trochę zmieniały się z czasem i nawiniętymi kilometrami (bo było czym w ciągu
tych pięciu sezonów pojeździć, ale zostawmy sobie wspomnienia na długie zimowe
wieczory) i przemyśleniami, ale jedno od samego początku pozostało niezmienne:
moto musi nadawać się do dalekich podróży w dwie osoby, czyli bez problemu musi
się dać je objuczyć trzema kuframi, a pewnie także czymś jeszcze.
W pierwszych moich przemyśleniach prym wiodły maszyny będące
przedstawicielami klasy turystycznych enduro, potem sportowe turystyki i
wariant pomiędzy tymi klasami pośredni, aż w końcu historia moich przemyśleń
zatoczyła krąg i wróciłem w swoich rozważaniach do tej pierwszej klasy, a
konkretnie do modelu, który zacząłem brać poważnie pod uwagę dopiero na jakiś
miesiąc przed zakupem.
Tak więc, uwaga, oto przedstawiam wszystkim: moja XTZ 750
Super Tenere.
Pozyskanie, wreszcie, po tylu latach, własnego motóra, jest
dla mnie wydarzeniem na tyle istotnym, by pochwalić się nim przed światem. A że
mam również kilka dawniejszych tematów, którymi chciałbym się ze światem (a
przynajmniej z jego częścią, która zechce tu dotrzeć) podzielić oraz dużą
nadzieję na kolejne powody do pochwalenia się w przyszłości – pojawienie się w
moim życiorysie i garażu XTZ-y pociągnęło za sobą jeszcze jedną zmianę: decyzję
o założeniu bloga…
Tak więc… ciąg dalszy nastąpi...